Bajki dla wewnętrznych dzieci

 

 

Kopciuszek

 

Pewnego razu była sobie planeta, na której ludzie tonęli w śmieciach i nawet tego nie zauważali. Ludzie śmiecili na siebie samych, na swoich bliskich, na dzieci, na nieznajomych. Na ogół śmiecili przez sen i nikt nie niczego pamiętał. Śmieci było tam więcej niż ludzi, więcej niż powietrza i z każdą chwila przybywało.

"Nie wszędzie tak jest. Są planety, gdzie ludzie próbują recyklowac swoje śmieci," pomyślał Kopciuszek. "A przede wszystkim oddzielają je od jedzenia" —  i zabrał sie za wybieranie grochu z popiołu. Siostry zostawiły wszystko razem w garnku na kuchni i kazały mu ugotować sobie z tego obiad.

— Brudasie — powiedziała siostra, która akurat weszła do kuchni. — Miałaś nastawić garnek na zupę a ty co robisz? Jakieś zabawy sobie urządzasz.

"Tu też są tacy, którzy coś z tym śmieciem robią. Artyści, którzy próbują przerabiać na sztukę. Ludzie w Afryce przerabiają je na meble." myślał Kopciuszek zamiatając podłogę.

Kopciuszek zauważył, że najwięcej śmiecą ci, którzy sa najlepsi, najpiękniejsi, w ogóle im bardziej ktoś był naj tym bardziej śmiecili. Ludzie sukcesu śmiecili jak elektrownie atomowe. Ludzie pobożni jak koksownie. Piękne kobiety jak Nowa Huta.

Na ogół Kopciuszek miał nadzieję, że ludzie sami zauważą i że po prostu zobaczą, że nie należy śmiecić na innych i na swoja piękną planetę. Bo planeta nadal była piękna w nielicznych niezaśmieconych miejscach. Ale oni tylko odsuwali się od niego i nazywali brudasem albo w ogóle nie zwracali uwagi. W końcu zaczął im mówić: "Posprzątajcie po sobie, nie wolno wylewać ścieków na ulice." Wtedy wkurzali się na dobre i albo przestawali się do niego odżywać albo specjalnie wysypywali wszystkie śmieci i odpady prosto na głowę Kopciuszkowi.

W zaśmieconej atmosferze wymarły wszystkie elfy. Anioły pływały go góry brzuszkami w lepkiej magmie. Smutna wróżka siedziała na zeschniętej gałęzi i na daremno trzepotała skrzydełkami. Donikąd już nie poleci.

— Trzeba być realistą, cudów nie ma — powiedziała siostra i wylała kubeł pomyj przez okno, obryzgując zeschnięte drzewo i siedzącą tam wróżkę.




 

Chatka Babci Jagi

 

W środku lasu, w chatce, którą kurka pomalowała kiedyś w kurze łapki, mieszkała wiedźma Jaga. Była wiedźmą dlatego, że bardzo dużo wiedziała. Wszystkie zwierzęta przychodziły do niej po radę. Czasami także ludzie, ale nigdy dorośli, ci byli odporni na wszelką wiedzę i myśleli, że pozjadali wszystkie rozumy. Ale dzieci chętnie wpadały do Jagi, którą nazywały Babcią. Szczególnie często goscili u niej Jaś i Małgosia. Jaś był niezłym łakomczuchem i głównie przychodził po to, by się najeść. Nie ma w tym nic złego, czasami wiedza trafia do głowy przez żołądek. Małgosia miała usposobienie bardziej refleksyjne, często niepokoiły ją różne dziwne pytania, których nie ważyłaby się głośno wypowiedzieć przy innych dorosłych. Kiedyś spróbowała, zapytała panią w szkole, czy życie jest bardziej takie jak chusteczka do nosa, czy bardziej jak kostka do gry i dostała straszną burę, a potem kazano jej przepisywać jakieś nudne zdanie sto razy w zeszycie. Wiedźma jednak cieszyła się zawsze, gdy Małgosia zadała jej jakieś pytanie i nie tylko nie krzyczała, ale nawet starała się odpowiedzieć. Zazwyczaj nie mówiła wprost, tak jak inni dorośli, tylko używała przenośni i opowieści, albo krótkich wierszyków-zagadek. Małgosia uwielbiała ich słuchać. Jaś zresztą też.

Niedźwiedź, który wprawdzie daleki był od zamiłowań filozoficznych, też często wpadał na pogawędkę. Jaga częstowała misia miodem pitnym i grzanym piwem. Kiedyś niedźwiedź powiedział jej, że od tego piwa wszystko widzi jasno, więc chyba musi być czarodziejskie. Jaga uśmiechnęła się i poklepała misia po łapie.

— Tylko jeśli ty je pijesz.

Odtąd po lesie rozniosła się fama, że Jaga jest czarownicą, a do chatki w kurze łąpki sprowadził sie czarny kot. Nie był on ani trochę czarodziejski, ale był strasznie zarozumialy i bardzo schlebiało mu mieszkanie pod jednym dachem z magiczną osobą. Im dłużej mieszkał z Jagą, tym bardziej jednak szczerze się z nia zaprzyjaźniał.

— Ty naprawdę jesteś czarownicą — powiedział kiedyś czarny kot do Jagi — bo interesowność potrafisz zaczarować w szczerą przyjaźń.

Jaga uśmiechęła się.

— Ale tylko jeśli to jest twoja interesowność.

 

 

 


Pinokio

 

Pinokio otworzył oczy. Ach, jak to dobrze być prawdziwym chłopcem! Można czuć ciepło i zimno, dzieci nie sadzają go już z lalkami przy stole i nie serwują herbaty w serwisie dla lalek. Nigdy nie lubił tych przyjęć, a już najbardziej wykurzało go, gdy sadzano go przy lalce Amisi, niby dlatego, że byli taka dobraną parą. Amisia mrugała szklanymi oczami z tępym wyrazem na porcelanowej twarzy i nie wydawała mu się ani trochę atrakcyjna.

Och, dzieci nadal próbują sadzać go przy stole. Ale on może wstać i wyjść. Może powiedzieć: do widzenia, dziękuję. Tego Amisia nie umiała i nigdy się nie nauczy, choćby mrugała oczami w nieskończoność.

Albo te okropne ubranka dla lalek. Czasami dzieci poprzebierały go tak, że wstydził się otworzyć oczy. Powtarzał sobie wtedy w duchu: kiedyś będę prawdziwym chłopcem i będę się ubierał sam! Jakoś dawało się wtedy przeżyć. Ale coraz bardziej czuł, że jest to winny sam sobie, że marzenie przeradza się w obowiązek. A tymczasem lalki uśmiechały się błogo i sprawiały wrażenie absolutnie zadowolonych z losu.

Bo oni wszyscy nie byli prawdziwi! Wszystkie te lale, te misie, te puszyste króliczki! To martwe przedmioty, bez duszy. On też kiedyś taki był, dawno temu, dawniej, niż sięga jego pamięć. Pamięć pojawiła się wtedy, gdy zaczął być czymś więcej, niż drewnianą lalką. Potem pojawiły się uczucia i myśli. Sumienie i sny.

I pomyśleć, że wszystko to stało się dlatego, że kiedyś skłamał.

 


 

O Gąsce Wędrowcu

 

Pewnego razu była sobie gąska, która postanowiła wyruszyć w świat. Nie musiała pakować tobołka (bo gąski nie potrzebują ubrań, butów, ani nawet szczotki do zębów) i wyruszyła w drogę. Szła i szła, aż spotkała kurkę.

— Dokąd tak idziesz? — spytała kurka.

— W świat — powiedziała gąska.

— A daleko jest ten świat? — spytała kurka.

— Chyba daleko. Nigdy tam nie byłam.— powiedziała gąska.

— Chciałabym znaleźć się gdzieś, gdzie nigdy dotąd nie byłam. — powiedziała kurka— zabierz mnie ze sobą.

— Chętnie, razem będzie raźniej wędrować.— powiedziała gąska i powędrowały razem. Szły i szły, mijały domy i zagrody, aż trafiły na pole pszenicy, które wydało im się nieskończenie wielkie.

— To chyba jest świat. — powiedziała gąska, a kurka pokiwała głową. Obie stanęły, by się zachwycać widokiem.

— Jak się macie? — odezwał się nagle głos ze zboża. Spojrzały w jego kierunku i zobaczyły przepiórkę, przyglądającą im się ciekawie.

— Dobrze, a zwłaszcza cieszy nas to, że zobaczyłyśmy świat. — Powiedziała gąska.

— Świat? A gdzie on jest? — zapytała zdumiona przepiórka, która nigdy dotąd nie słyszała o świecie.

— Właśnie tutaj — powiedziała kurka.

— Och! To wspaniale! — ucieszyła się przepiórka. — całe życie tu mieszkam i nie wiedziałam, że mieszkam w Świecie! — i pobiegła w podskokach, by podzielić się tą nowiną z innymi przepiórkami.

Ta bajka ma morał, choć nie ma zakończenia — gąska z kurką tak zasmakowały w wędrowaniu, że po krótkiej gościnie u przepiórek, gdzie najadły się i wyspały, powędrowały dalej i, o ile się nie mylę, wędrują nadal. Ale morał jest, i brzmi tak: świat jest zawsze gdzie indziej, niż dom, jeśli jest się wędrowcem. Ale nie musi tak być, jeśli jest się przepiórką.

 

 

Lis i Niedźwiedź

Lis uważał, że powinien być jak najlepszy we wszystkim, czego się podejmie. Kiedy kradł, robił to mistrzowsko, kiedy jadł, jadł za trzech, kiedy spał, wysypiał się lepiej, niż inne zwierzęta. Nie zadowalały go średnie wyniki ani drugie miejsca, nie lubił remisować, nigdy nie przegrywał. Często powtarzał sobie: nie jestem największy, ale najbardziej się staram. I rzeczywiście tak robił.

Pewnego razu spotkał w lesie niedźwiedzia. Ten od razu wywarł na nim jak najgorsze wrażenie. Był wielki i głośno sapał.

— Szanowny panie, czy mógłby pan zachować się ciszej? Tu zwierzęta śpią, a takie głośne sapanie uniemożliwia im wypoczynek.

— Hę? Powiedział niedźwiedź, bo nie zrozumiał ani słowa z lisiej przemowy.

— Nie żeby mi przeszkadzało. Mi nie przeszkadza zupełnie. Raz, właśnie oddaję się ćwiczeniu wzroku. Dwa, robię wszystko solidnie. Jak śpię, to śpię. To kwestia samodyscypliny.

— Hmm. Powiedział niedźwiedź i podrapał się łapą po głowie.

— Tu chodzi o dobro ogólne, o inne zwierzęta. Które próbują spać. A pan im w tym przeszkadza. To tak jakby pan wszedł do piwiarni.

— Do piwiarni! Ucieszył się niedźwiedź, któremu wydało się, że wreszcie zrozumiał sens wypowiedzi swojego niewielkiego rozmówcy. — Chodźmy, ja stawiam.

Na takie dictum żaden lis nigdy nie przepuści okazji. Ten lis, o którym tu mowa nie był inny. Zrezygnował z tłumaczenia fajtłapie, czym dokładnie jest kultura osobista i ruszył dziarsko przed siebie. Nie żeby odpuścił sobie całkowicie. Skądże! Po prostu uznał, że wygodniej będzie rozmawiać w wygodnej knajpie niż na środku polany.

Nie będę opowiadać w szczegółach, jak wyglądało to wspólne picie piwa. Lis umarłby ze wstydu, gdyby sam siebie zobaczył. Dość powiedzieć, że niedźwiedź musiał nieść go przez las do domu i w dodatku nie wiedząc, gdzie lis właściwie mieszka, w końcu użyczył mu własnego łóżka. Następnego dnia nakarmił go kaszką, przynosił mokre kompresy ze strumyka i w ogóle bardzo się przejął stanem lisa. Myślał, że jego niefortunny kompan nie ujdzie z życiem. (Niedźwiedzie nie mają kaca, chyba, że po wódce — dlatego żaden niedźwiedź nidgy nie pije wódki.) Ten jednak wyspawszy się i najadłszy poczuł się dużo lepiej i od razu zaproponował niedźwiedziowi kolejną rundę w piwiarni. Niedźwiedź chętnie na to przystał, bo każdy niedźwiedź to wielki piwosz. I znów powtórzyła się historia z poprzedniej nocy, a potem dokładnie to samo następnego dnia. I tak już było codziennie. Niedźwiedź gotował i leczył nieboraka z kaca, a ten, gdy tylko jako tako doszedł do siebie, wyciągał go na piwo. Nie muszę dodawać, że zawsze to niedźwiedź płacił za ich obu, ale zorientował się, że tak jest dopiero po miesiącu. Wtedy strasznie się wkurzył, ryknął głośno i zbudził odsypiającego kaca lisa.

— Ty podstępny lisie, mało, że zająłeś mi moje łóżko a ja od miesiąca śpię na podłodze w kuchni, nie dość, że o ciebie dbam i cię leczę z kaca, to jeszcze non stop płacę za tę przyjemność. Jazda z mojego domu!

Lis położył uszy po sobie, bo trzeba wiedzieć, że niedźwiedź, gdy się już wkurzy, bywa bardzo przekonujący. Jak niepyszny potruchtał do własnego domu, gdzie pachniało stęchlizną i było strasznie zimno, bo nikt nie palił od miesiąca w piecu.

— Swołocz, powiedział, gdy tak sobie siedział w pustym domku i marzł, a w głowie dudniło mu jak w hucie (lis nigdy nie był w hucie, ale gdyby był, to doszedłby do wniosku, że właśnie tak huczy mu w głowie). Ja go uczę kultury z narażeniem własnego zdrowia i życia a ten tak mi odpłaca. Tfu, chamstwo po prostu i tyle.

I zaszczękał dramatycznie zębami.

Morał z tej bajki jest następujący: nie stawiaj piwa komuś, kto uczy cię kultury. Jego nauki są bezcenne i jest szansa, że tego nie docenisz.

Poza tym dodajmy, że akurat w tym czasie, gdy lis przesiadywał w piwiarni z niedźwiedziem, przez las szły sobie kurka z gąską. Bezpiecznie przeszły od jednego końca do drugiego i kurka powiedziała do gąski:

— Piękny był ten las. Ale ta łąka przed nami też jest piękna. A gąska skinęła głową. I powędrowały dalej.


 

Zając i lis

Zając spędzał swoje dni i noce na nasłuchiwaniu. W dzień strzygł uszami, gryząc trawkę na polanie. W nocy spał przyczajony pod krzaczkiem, często z otwartymi oczami. Uszy rozciągały mu się od słuchania i stawały coraz większe, jak radary. Nie miał domu, bo bał się, że wtedy można go będzie łatwo odnaleźć. Nie miałby też po prostu czasu na to, by zbudować dom. Cały czas zajmowało mu uciekanie.

Kiedyś zaczaił się na niego lis. Kiedy zając zamyślił się troszkę nad kępką pysznej koniczyny, list wyskoczył nagle zza drzewa i zaczął go gonić. Zając jednak był szybszy i lis dostał zadyszki.

— Ej, ty, zając, krzyknął za nim lis, odrobinę motywacji by ci się przydało. Nic tylko schrzaniasz i schrzaniasz. Co, myślisz, że cały świat cię chce zjeść, czy jak?

Lis zatrzymał się i rozgadał, bo zając przystanął i strzygł uszami.

— Wszystkich podejrzewasz o najgorsze, co nie? Same takie negatywne myśli. Co to za podejście do życia? Życie, facet, polega na tym, żeby myśleć pozytywnie, mieć motywację, wyrywać się do przodu. Być proaktywnym i nie iśc na łatwiznę. Ale ty co? Za grosz nie masz optymizmu, facet, wiesz?

Zając otworzył szeroko oczy.

— Optymizmu? Motywacji O czym ty mówisz? O co ci chodzi?

Zając zatupał ze złości. Na to tylko czekał lis, który sprężył się i skoczył mu do gardła.

Ale zając już zdążył uciec. Był w tym naprawdę dobry.

 


 

Bajka o wilku i Czerwonym Kapturku

Wilk biegł sobie beztrosko przez las, gdy dojrzał w oddali coś czerwonego. Ludzie! Instynkt kazał mu natychmiast zawrócić i szybko uciekać w przeciwną stronę, niż ta, gdzie się znajdowali. Jednak wilk, sam nie wiedząc czemu, oparł się instynktowi i wytężył węch i wzrok. Tak, to człowiek - ale tylko dziecko. Nie dorośli uzbrojeni w strzelby i kije. Wszystkich ludzi należy unikać. Ale wilk był bardzo ciekawy, więc nie mógł się oprzeć, żeby przyjrzeć się bliżej dziewczynce z koszyczkiem, która zdawała się go nie zauważać. Serce wilka wykonało dziwne salto. Ogon wilka wykonał kilka delikatnych wahnięć. Coś w wilku zaczęło przemawiać głośniej od instynktu i nie bacząc na to, że cała jego wilcza natura krzyczała, by tego nie czynił, wilk podszedł bliżej do dziewczynki.

— Witaj dziewczynko — powiedział wilk.

— Czołem — odpowiedziała dziewczynka, wcale nie przerażona jego widokiem.

— Jestem wilk. — powiedział wilk.

— A na mnie dorośli mówią Czerwony Kapturek — powiedziała dziewczynka i uśmiechnęła się promieniście.

— Ehm — powiedział wilk, który zupełnie nie umiał prowadzić towarzyskich konwersacji — yyy, a dokąd idziesz?

— Do Babci, ze śniadaniem, niosę je tu w koszyczku.

Wilk desperacko poszukiwał tematu do rozmowy, czy choćby zdania, które mógłby teraz wypowiedzieć, żeby móc dalej przebywać w towarzystwie dziewczynki. Szli długo w milczeniu. Nic nie przychodziło mu do głowy. Po dłuższej przerwie wreszcie wypalił idiotyczne:

— A dlaczego masz takie wielkie oczy?

— Jak to dlaczego? — Czerwony Kapturek aż się zatrzymał, by przypatrzeć się wilkowi dokładniej. — Co to za dziwne pytanie? A w ogóle to mama mówiła, żebym nie rozmawiała z obcymi. Żegnaj, wilku.

Po czym dziewczynka odwróciła się od niego i z zadartą wysoko główką zaczęła się szybkim krokiem oddalać.

Wilk długo patrzył za odchodzącą dziewczynką. Zupełnie nie wiedział, co zrobić. Instynkt nadal kazał mu uciekać, wymyślał sobie w głowie od idiotów. A jednocześnie coś innego w nim, jakaś nowa zupełnie część jego duszy przepełniała go jednocześnie bezgranicznym szczęściem, że widzi dziewczynkę, jak i bezgranicznym smutkiem, że ona odchodzi. Gdy zniknęła za drzewami, oparł łeb na łapach i zawył. Potem wstał i z podkulonym ogonem odbiegł w krzaki, gdzie spędził najbliższą noc, dzień, i jeszcze jedną noc, nie pijąc, nie jedząc, śniąc zimne sny. Dobiegły go odgłosy jakichś strzałów, ale je zignorował. Drugiego dnia wstał powoli, otrzepał zmierzwione futro i pobiegł w kierunku polany, gdzie pasły się tłuste bażanty, bowiem instynkt wreszcie wziął górę w walce ze złamanym wilczym sercem.

Jaki z tej bajki morał? Nie wiem, nie jest to bajka moralna. Co to za bajka, gdzie lis, który ma naprawdę paskudny charakter jest nazwany przyjacielem przez Małego Księcia, bo ma gadane, a wilk zostaje odrzucony? Nie czekajcie, że wam odpowiem na to pytanie, to może potrwać kilka dobrych lat. Albo jeszcze dłużej.

 

 

 

Sukces

Jaś i Małgosia wpadli kiedyś do Babci Jagi po szkole, jak zwykle w nadzieji, że zostaną poczęstowani pysznymi piernikami, ale także dlatego, że pani mówiła im, że powinni zostać ludźmi sukcesu. Nie wiedzieli, co to takiego jest ten sukces. Poprosili więc Babcię Jagę o wyjaśnienie. Wiedźma najpierw nakarmiła dzieci ciastkami, bo pierniki są ważniejsze od sukcesu. A potem odpowiedziała na ich pytanie w taki oto sposób:

 

Nauczyciel mówił

o rzucie monetą:

orzeł to sukces

a reszka porażka

Potem obliczaliśmy

prawdopodobieństwo sukcesu

*

Ofiara Abla była lepsza

Kain też

Chciał odnieść sukces

*

Jeśli nie jesteś

człowiekiem sukcesu

to jesteś

człowiekiem porażki


*

Najwięcej wypadków w górach zdarza się

po

wejściu na szczyt


*

Sukces oznacza mierzenie

duży

większy

największy

mierzenie jest ważne


*

Jakub spojrzał w górę

i zobaczył:

aniołowie śmieją się

*

Mecz w tenisa —

sukces dzieje się w locie

tak naturalnie jak rzeka płynie

*

Porusz mnie

powiedział punkt oparcia

a zwrócę ci

ziemię

 

 

Śnieżka

Królewna Śnieżka uciekła z domu, bo nie chciała zostać królową. Nie znosiła dworskiego życia, pustosłowia i ceremonii, udawania, lizusostwa i tych wszystkich ludzi, którzy bili przed nią pokłony, a nie obchodziło ich absolutnie kim ona jest ani kim oni sami właściwie są. Błądziła przez jakiś czas po lesie, aż zobaczyła chatkę, z której dobiegał radosny śpiew: "Hej ho, hej ho, do pracy by się szło!" Śnieżka uśmiechnęła się, bo bardzo lubiła pracować. Zapukała do drzwi chatki. Otworzył jej niewielki ludzik z długą brodą.

— Witam, jestem Śnieżka. Zabłądziłam w lesie. — powiedziała Śnieżka.

— Na mnie mówią Śmieszek. Zapraszam, wejdź, jest u nas ciasno, ale miło. — powiedział ludzik.

Śnieżka weszła i zachwyciła się skromnym wnętrzem, nigdy dotąd nie widziała izby tak prostej i funkcjonalnej. Siedziały w niej ludziki podobne do Śmieszka i każdy po kolei powiedział jej uprzejmie dzień dobry, a następnie powrócili do zbiorowego śpiewania o pracy. Śnieżka była zachwycona. Gdy gospodarze przestali śpiewać, wyrecytowała im krótki wierszyk, którego nauczyła ją kiedyś dobra niania, o tym, jak miło jest pracować w polu, kiedy świeci słońce. Gospodarze bili jej brawo, a potem wszyscy wypili po kubku miodu. Śnieżka dostała łożeczko w spiżarni, wprawdzie strasznie małe, ale jej i tak wydawało się śliczne. W ogóle bardzo jej się tu podobało. Została następny dzień, i następny, i jeszcze kolejny. Codziennie krasnoludki śpiewaly piosenki o pracy i wymaszerowały dokądś z rana, a ona zostawała w chatce i z radością oddawała się pracy: sprzatałą, malowała meble i ściany izb, czyściła sztućce, prała, a nawet zbudowała nowe palenisko. Tak było przez wiele tygodni. Bardzo lubiła pracować, więc nie zastanawiała się nad tym, jak przyjmują to co robi jej gospodarze. Dopiero po jakimś czasie zauważyła, że sprawiają wrażenie, jakby jej obecność nie była dla nich powodem do do radości. Nigdy o nic jej nie pytali, nie dziękowali, nie komentowali tego, co zrobiła. Pomyślała, że to pewnie dlatego, że jest spoza towarzystwa i zastanawiała się, jak zostać przyjętą do ich grona. Zaczęła garbić się i uszyła sobie czerowne ubranko takie, jak oni nosili. Mimo to nadal czuła się tu niespecjalnie.

Pewnego dnia postanowiła sprawdzić, co ludki robią codziennie po wymaszerowaniu z chatki. Gdy wyruszyli z chatki, jak co rano ze śpiewem na ustach, po kryjomu podążyła za nimi. Po niedługim marszu doszli do sporej chaty na polanie i gęsiego weszli do środka. Śnieżka podglądała przez okno krasnale, które zajmowały miejsce w nieznajomej chacie. Chatka wyglądała zupełnie inaczej, niż ta, w której mieszkali. Była umeblowana jak imitacja królewskiego dworu, było w niej mnóstwo złoconych aniołków i kolorowych obrazków. Krasnale zachowywały się tutaj inaczej niż w domu. Śpiewali sprośne piosenki i objadali się cistkami z marcepanem. Palili fajkę i bardzo głośno się śmiali. Śnieżce zrobiło się smutno i wróciła do domu. Wieczorem zwróciła się do Śmiałka.

— Śmiałku, dziekuję wam za gościnę, ale muszę już ruszać w drogę.

Śmiałek pomruczał coś pod nosem i spuścił wzrok.

— Żegnacjie krasnale —zwróciła się do wszystkich, gdy zebrali się przy stole do kolacji. — będę o was myśleć. Jutro wyruszam w drogę. Było mi z wami bardzo fajnie.

Rozległy się nieśmiałe protesty, a potem gromkie brawa, krasnale odśpiewały kilka piosenek. Następnego dnia Śnieżka wyruszyła w drogę. Poszła nad rzekę, popatrzeć na nurt i pomyśleć nad swoją przyszłością, która chwilowo nie wydawała się jej zbyt atrakcyjna. Tam spotkała babcię handlującą winem jabłkowym, od której kupiła dzban tego niezbyt szlachetnego napoju. Siedziała i piła wino owocowe, aż zmorzył ją sen.

Po chwili, albo może po godzinie, któż to wie, obudziła się z lekkim bólem głowy. Wino było słabe, ale domowej roboty. Od takiego wina boli głowa, nawet osoby bardziej nawykłe do konsumowania alkoholu, niż Śnieżka. Otworzyła ostrożnie oczy i zobaczyła chłopca, który siedział na drugim brzegu rzeki. Szybko usiadła.

— Hej — krzyknęła.

— Hej — odpowiedział.

Pomachał jej wesoło i przepłynął rzekę. Zaczęli rozmawiać ze sobą i okazało się, że chłopiec jest księciem na gigancie. Uciekł z domu z podobnych przyczyn, co ona i nie bardzo wiedział, co dalej robić. Śnieżka zapomniała całkowicie o bólu głowy. Zaczęli iść przed siebie. Rozmawiali i opowiadali sobie różne historie. Jeśli mieli troszkę szczęścia, to trafili w końcu do domku Babci Jagi. Jeśli tak się stało, to żyją tam dotąd i są szczęśliwi.

Kronikarze opowiadają o tym, jak monarchowie dwóch sąsiednich państw nagle zaczęli często wybierać się na spacery do lasu i że wkrótce potem w obu królestwach wprowadzono demokrację. Monarchowie zrzekli sie tronu, kupili na spółkę stare zamczysko i zajęli się wydawaniem książek. Okazało się, że wszyscy czworo mają wspólną pasję. Wydawnictwo rozijało się, a jego sława szybko obiegła cały świat. Ale to już całkiem inna historia.

 

 

O Śpiącej Królewnie

W pałacu w stolicy mieszkała wraz ze swoimi królewskimi rodzicami królewna, która wciąż była śpiąca i zmęczona, tak, że nazywano ją Śpiącą Królewną. Spała do południa a potem snuła się po pałacu niezbyt przytomna i tak było od lat, mimo, że król i królowa sprowadzali dla niej drogie zagraniczne witaminki i odżywki, dzięki którym miała nabrać wigoru. Miała wiecznie podkrążone oczy i nieobecny wyraz twarzy. Bardzo to martwiło rodziców, bo królewna nie powinna mieć niezdrowego wyglądu. Cały czas jednak mieli nadzieję, że witaminy kiedyś zadziałają, albo że sama z tego wyrośnie.

Tymczasem królewna nie wyrastała, ani witaminy nie skutkowały. Być może miało to związek ze stylem życia Śpiącej Królewny. Wiodła ona podwójne życie — we dnie udawała grzeczną królewską córkę, a nocami balowała. Nie było w stolicy nocnego klubu, którego by nie odwiedziła, ani szaleństwa, którego by nie popełniła. Przez całą noc piła absynt, paliła fajkę wodną, uwodziła niewinnych (i nie bardzo niewinnych) młodzieńców, a potem wracała do pałacu nad ranem, często dosłownie w ostatniej chwili, by nie zostać zauważoną przez służbę. Nikt nie wiedział o tych eskapadach oprócz wiernego kotka królewny, Gerwazego, który często jej towarzyszył, a potem we dnie był równie śpiący jak ona sama. Wieczorami, gdy wszyscy szli spać, królewna przebierała się za damę dworu, a kotek za terriera damy dworu i pod osłoną nocy opuszczali pałac. W lokalach wszyscy ich znali, ale nikt nie domyślał sie ich prawdziwej tożsamości.

Pewnego razu spędziali noc w jazz clubie, gdzie grało dwóch saksofonistów, a opary marijuany były tak gęste, że można było tańczyć po ścianach, pobiło się o królewnę dwóch przeklętych poetów, a kotek Gerwazy wylizywał absynt z miseczki, jakby to była śmietanka. Nagle wśród jazzującego tłumu pojawiła się mała zielona żabka, która wskoczyłą królewnie na ramię.

— Królewno — szepnęła — wiem, że jesteś królewną. Ja jestem księciem i mam na imię Rafał. Zła jędza zaczarowała mnie w żabę, ale obiecała, że czar pryśnie, jeśli pocałuje mnie królewna.

Królewna nieco się zdziwiła tą mową, ale nie za bardzo, bo takim wesołym wieczorze mało co było ja w stanie naprawdę zadziwić. Zaniepokoiło ja jednak, że żaba, a właściwie książę, wie, kim ona jest. Posadziła żabę na krześle i poszła się poradzić Gerwazego.

— Gerwazy, on mnie poznał — pożaliła się królewna, opowiedziawszy w skrócie historię z żabką. — Co mam robić?

— Pocałuj, to pewnie atrakcyjny młody książę — powiedział Gerwazy, który nie był najtrzeźwiejszym kotkiem w okolicy.

— No, ale on mnie poznał. Kto wie, co z tego wyniknie. Może powie tacie i mamie.

— Na pewno powie, co ma nie mówić. To tak na ogół bywa. Ona całuje jego. On pokochuje ją do grobowej deski. Żyją długo i szczęśliwie. Ale w międzyczasie trzeba powiedzieć prawdę.

Królewna zasępiła się. Nigdy w życiu nie mówiła prawdy i nie wiedziała, co o tym myśleć. Po chwili wróciła do żabki i oświadczyła jej.

— Żabko, a właściwie książę Rafale, muszę się nad tym wszystkim poważnie zastanowić. To nie jest decyzja do podjęcia w takim miejscu i czasie. Wrócę do ciebie i pogadamy. Daj mi jakis namiar na siebie.

Książę podał jej swój adres zamieszkania i smętnie poszedł, a właściwie pokicał do domu sam. Czy Śpiąca Królewna postanowi wreszcie wyjść z ukrycia i odszuka księcia Rafała? Czy kotek Gerwazy miał rację, że będą potem żyli długo i szczęśliwie? I dlaczego właściwie jędza zaczarowała go w żabę? Nie wiem, bajka milczy na ten temat, więc chyba nic ciekawego się nie wydarzyło. Prawda jest bardzo prosta, ale jakoś nie każdy umie ją mówić. Jedno, co wiadomo, to, że dwaj saksofoniści uwielbiali jazz i byli naprawdę bardzo dobrzy. Po jakimś czasie założyli własny klub, który rozsłynął w królestwie i okolicach. Wpadał tam często posłuchać muzyki król sąsiedniego królestwa, a także Jaś i Małgosia, niedźwiedź, a nawet wiedźma Jaga. Król z sąsiedztwa pod wpływem muzyki wprowadził wiele postępowych reform, między innymi pozwolił swoim dzieciom na życie zgodnie z ich naturą i pasją. Morał, jaki z tego płynie, to chyba jedynie to, że warto jest robić rzeczy z przekonaniem i głośno, szczególnie, jeśli się lubi muzykę.

 

 

Kopciuszek

Kopciuszek mieszkał z Ojcem i jego drugą żoną i z diwema siostrami, córkami Ojca z drugiego małżeństwa, w kamiennicy przy rynku. Codziennie zajmował się praniem, sprzątaniem, gotowaniem, podczas gdy siostry stroiły się i chodziły na bale. Nikt mu za to nie dziękował, a nawet wręcz przeciwnie - dziewczyna traktowana była we własnym domu jak służąca. Pewnego razu, jak wiadomo, książę ogłosił wielki bal, na który zaprosił wszystkie panny na wydaniu z całego księstwa. Siostry przygotowywały się na to wydarzenie cały miesiąc, szykując sobie kreacje u najlepszych krawców. Wyznaczonego dnia pojechały karetą na bal z rodzicami, a Kopciuszek został w domu, by przebierać groch z popiołu. Nagle pojawiła się dobra wróżka, która podarowała Kopciuszkowi piękny modny strój, ale przykazała, by Kopciuszek zachował się jak grzecznej dziewczynce przystało i wrócił do domu przed północą. Bal był bardzo udany i Kopciuszek wspaniale się bawił. Zwrócił uwagę księcia i zresztą nietylko jego. Był sercem towarzystwa i mnóstwo osób chciało z nim choć chwilkę porozmawiać. Wybiła dwunastwa i Kopciuszek przypomniał sobie swoją umowę z wróżką. Wybiegł w pospiechu z balu, gubiąc pantofelek. Biegł po wyłożonych kocimi łbami ulicach miasta w jednym niewygodnym buciku balowym i z jedną stopą bosą. Było to strasznie niewygodne, więc dziewczyna zmęczyła się, zaczęła biec wolniej, a potem zatrzymała się, by zaczerpnąć tchu. I wtedy poczuła na ramieniu czyjąś rękę. Zdumiona i przerażona, odwróciła się.

To był jej Ojciec. Z trudem łapiąc oddech, powiedział:

— Córko, tak mi przykro. Myślałem... nie wiedziałem... sądziłem, że ty lubisz tak, że ciebie interesują tylko garnki, sprzątanie, no wiesz... Całymi dniami zajmowałaś się tym, nie przypuszczałem... A dzisiaj cię zobaczyłem taką zmienioną, zobaczyłem, jak bardzo jesteś podobna do mnie.

Padli sobie w objęcia, oboje bardzo wzruszeni. Padał lekki deszczyk, od ziemi ciągnął wilgotny chłód. Kopciuszek pokazał na swoje stopy i powiedział:

— Tato, popatrz, stoję z jedną bosą stopą na bruku, jest mi zimno. Chodźmy już.

Nie myśląc wiele, Ojciec zdjął swoje buty i oddał córce. Zaczęli powoli iść przed siebie. Dla postronnego obserwatora stanowiliby komiczny widok: mężczyzna w skarpetkach i dziewczyna w wielkich buciorach. Nie było jednak w okolicy postronnych obserwatorów, a im nie było do śmiechu. Szli i cały czas rozmawiali, a właściwie Ojciec mówił, starał się wytłumaczyć swoje zaniedbanie, opowiadał, jakie ma kłopoty w swojej firmie, jakich ma nieuczcziwych współpracowników, którym cały czas trzeba patrzeć na ręce, a i tak zawsze coś zepsują albo oszukają. Córka co jakiś czas rzucała krótkie uwagi. Po którejś z nich Ojciec zatrzymał się i złapał się za głowę.

— Popatrz, ty masz rację, tak trzeba zrobić! Dobrze mi radzisz, córko. Ja stary głupiec! To ja całe życie martwię się, że nie mam syna, zatrudniam obcych ludzi na zastępców, nieuczciwych w dodatku, a przecież mam taka córkę! Podobną do mnie. No nic, lepiej późno, niż wcale. Od jutra pracujemy razem.

Tak się też stało. Kopciuszek rzeczywiście okazał się podobny do Ojca. Miał tę samą smykałkę kupiecką, ten sam talent do handlu. Szybko i z przyjemnością uczył się i uczestniczył w coraz to większej ilości ważnych przedsięwzięć. Pod jednym względem jednak był do Ojca niepodobny - miał wyczucie do ludzi. Zwolnili więc nieuczciwych zastępców, a na ich miejsce przyjęli nowych, rzetelnych pracowników, którzy chętnie wraz z nimi rozwijali firmę. Firma rosła i rozkwitała, a Ojciec i córka wymyślali wciąż nowe usprawnienia i nawiązywali nowe kontakty handlowe.

Tymczasem książę, jak wiadomo, zaczął poszukiwania właścicielki pantofelka. Trafił też do domu Kopciuszka, który w tym czasie zajęty był prowadzeniem firmy. Siostry, którym bardzo zależało, by książę wybrał którąś z nich, dokonywały nadludzkich wysiłów, by zmieścić swoje stopy w pantofelek. Jednej nawet się udało i książę ożenił się z nią. Druga siostra wraz nimi przeprowadziłą się na dwór. Jest to jednak drugoplanowa historia, bo nie był to ani szczególnie interesujący książę, ani ciekawe księstwo, nie dokonali niczego wielkiego, ale też nie było większych wpadek. Ot, księstwo jak księstwo.

W odróżnieniu od firmy, która była nadzwyczajna. Mówią o niej podręczniki tak do ekonomii, jak i do historii. Nie wspominają oczywiście o tym, że Ojciec co jakiś czas przyprowadzał kandydatów do ręki Kociuszka i zachwalał ich, mówiąc:

— Popatrz, córko, jaki porządny człowiek. Przyjrzyj się temu, dobrze mu z oczu patrzy.

Ale Kopciuszek, który miał wyczucie do ludzi, odmawiał im wszystkim. A kiedy znalazł sobie męża, to był to naprawdę bardzo fajny mąż. I żyli długo i szczęśliwie.

Tak było.

 


 

 

Back

Back to index